Wypas kóz
Ja swojego czasu tak właśnie hodowałam kozy. 12 sztuk, ogrodzone 30 arów i prowizoryczne schronienie z drewna - tj. budka 5mx3m, plus dostęp do rzeki. Zahartowane kozy są cholernie odporne na warunki atmosferyczne, no może z wyjątkiem deszczu, ale od tego mają schronienie. Miałam też osobne pomieszczenie, w nim boksy dla kotnych kóz, wszystko z drewna, niczym nie ocieplone, tylko uszczelnione ściany dywanami/wykładziną. Ważne, żeby w środku nie wiało.

Generalnie to jest dosyć ekstremalny chów i mniej odporne rasy się do tego nie nadają, więc zależy, jakie kozy hodujesz. Ja miałam zawsze mieszańce, często kupowane z zapadniętych gospodarstw, gdzie kozy stały w półmetrowym gnoju, uwiązane na sznurku od presaka, racice przerośnięte do granic możliwości. O dziwo skompletowałam całkiem zdrowe stado, koźlęta rodziły się w tychże nieocieplonych (ale, co ważne, suchych i osłoniętych od wiatru) budkach i jak tylko stawały na własnych nogach, od razu miały dostęp do wybiegu. Czasem zdarzyło się, że na czas marcowych wykotów leżał jeszcze śnieg i zimno było nieprzeciętnie, ale wtedy kozy z małymi instynktownie zostawały w boksach. Nigdy nie miałam przeziębień, a z racji tego, że to były moje początki, większość objawów chorób (na które dzisiaj zwróciłabym uwagę) olewałam, ale koziska najwyraźniej same sobie z nimi radziły, bo przewinęło mi się przez ręce wtedy paredziesiąt kóz, a przypadki padnięć mogę policzyć na palcach jednej ręki.

Odsuńmy więc na bok warunki atmosferyczne i higieniczne, bo największe zagrożenie dla kóz na wolnym wybiegu stanowią PSY. Nie dzikie zwierzęta, a właśnie udomowiony pies sąsiada, który nie boi się podejść do zagrody. Ja właśnie z tego powodu zrezygnowałam z takiego samopasu. Jak się okazuje, dla dużego psa nie jest żadnym problemem ani 2-metrowy płot, ani siatka, ani też zamykane drewniane schronienie. Po stracie trzech sztuk naraz pewnej nocy (wystarczy niedokładnie zamknąć drzwi, albo nie zauważyć obluzowanego zawiasu, deski) zaczęłam drżeć o kozy. Dwa lata później powtórka z rozrywki - inny pies, środek dnia, kozy ogrodzone, jedna sztuka zamordowana. Więc czasami nie sposób upilnować hodowli, gdy ma się za sąsiada nieodpowiedzialnego buraka. Od tamtej pory niemalże osobiście wypasam kozy, ale przecież wiadomo, że nie mogę się na nie patrzeć przez 24h.

Podsumowując, oprócz zapewnienia kozom schronienia od deszczu i wiatru, przede wszystkim skup się na zabezpieczeniach przed psami. Zjadłam na tym zęby, kilkakrotnie ratując kozę prosto z pyska psa, walcząc z nieodpowiedzialnymi właścicielami - bez skutku, mimo zaangażowania myśliwych (w okolicy notorycznie zagryzane są sarny), policja na sprawę macha ręką. Teraz do psów zwyczajnie strzelam z dostępnej bez zezwolenia broni, której mam już cały arsenał. I czasem już miałam tak dość, że rezygnowałam z hodowli, zostawiając sobie tylko jednego pupilka (i właśnie takiego po dwóch latach straciłam przez psa).


  PRZEJDŹ NA FORUM